30.1.08

Bananowo, pomarańczowo...

Zupełnie niespodziewanie udało mi się zrobić coś bardzo dobrego i wyjątkowo prostego. Zachciało mi się koktajlu bananowego (standard: połamanego na kawałki banana zalewam mlekiem i miksuję). Out of the blue, dolałam do tego soku pomarańczowego. Powinno się wszystko zwarzyć, o czym pomyślałam oczywiście tę sekundę za późno, ale się nie zwarzyło. Jest świeże, owocowe i słoneczne.

No ładne rzeczy!

Zdaje się, że już to pisałam, ale mamy się tu zajmować przyjemnościami. Jedną z większych są prace Ewy Dacko. Ewa tworzy przepiękną biżuterię i ciepły, urokliwy decoupage. Tak naprawdę to wszystko, czego dotknie, staje się piękne i pełne radości.

Do niedawna jej prace można było podziwiać na forum rękodzielniczym i blogu, teraz działa już nowa strona Ewy - http://www.ladnerzeczy.net/ - galeria biżuterii autorskiej i rękodzieła. Oglądajcie, zachwycajcie się...

26.1.08

Cynamonowe herbatniki o siódmej rano.

Jak do tego doszło, że piekłam cynamonowe herbatniki o siódmej rano? To długa historia. Długa, bo obejmuje właściwie ostatnie siedemnaście lat.

Zaczęło się od tego, że jako trzynastolatka byłam zwolniona z WF. Tak się złożyło i nie będę o tym pisać, bo historia cynamonowych herbatników wydłużyłaby się z lat siedemnastu do blisko trzydziestu.

W mojej szkole osoby zwolnione z WF spędzały tę lekcję na sali gimnastycznej lub w szatni. Na potworną nudę tych godzin było parę sposobów. Można było odrabiać lekcje, szwendać się nielegalnie po korytarzach, ganiać po szkole i zaglądać do innych klas, urywać się do pobliskiej Agrykoli albo czytać. Osobiście najczęściej wybierałam to ostatnie.

W tym okresie nosiłam w torbie dwie książki: jedna z nich to było coś, co akurat dorwałam (literatura dziewczęca, lektury szkolne, ponadprogramowe książki tzw. poważne, literatura podróżnicza i jakieś amerykańskie opowieści), a druga stanowiła zbiór żywotów świętych. Dlaczego? Nie mam pojęcia, z niewiadomych powodów fascynowały mnie soczyste opisy moralnych i fizycznych cierpień męczenników. Żywoty świętych czytałam w szatni dziewcząt, gdzie oprócz swetrów, dezodorantów w sprayu, butów i plecaków leżało cudowne, zakazane dobro: kolorowy miesięcznik Dziewczyna.

Jasne, że nie wolno mi go było czytać. Niejedna próba uzyskania go od mojej Rodzicielki spełzła na niczym. Niemieckie pisemka drukowane na cienkim papierze odmóżdżają bowiem trzynastoletnie panienki i kierują ich myśli w stronę nieodpowiednich dla ich wieku tematów: hucznych imprez, kosmetyków kolorowych i współżycia płciowego. Absolutnie nie wolno mi było czytać Dziewczyny. Ale cóż czynić, skoro leżała tak kusząco tuż obok mnie, na swetrze pięknej Doroty?

Ze świata czternastolatek, które umierają za swoje przyobiecane Zbawicielowi panieństwo, przeniosłam się więc niepostrzeżenie do świata czternastolatek porzucających owoż panieństwo w wakacyjnym namiocie jakiegoś Rysia czy Zdzisia.

Pośród barwnych obrazków moją uwagę przykuł artykuł o tym, jak to fajnie jest zaprosić kumpelki na imprezkę i podać im samodzielnie upieczone, cynamonowe ciasteczka. Wyciągnęłam więc notes i spisałam przepis, którym posłużyłam się pierwszy raz jeszcze tego samego popołudnia.

A potem poszło szybko: liceum, studia, pierwsza praca, druga praca - i oto nadszedł dzień, kiedy kolega z pracy wyświadczył mi przysługę i zrewanżowałam mu się miską cynamonowych ciasteczek:

1 szklankę mąki,

0,5 szklanki cukru pudru,

1 jajko,

dużo cynamonu,

szczyptę soli

i dwie duże łyżki masła roślinnego

mieszam w miseczce i wyrabiam. Jeśli nie ma czasu na wałkowanie i wycinanie, zwijam po prostu w wałek o grubości 3-4 cm i po pięciu minutach w zamrażarce kroję na półcentymetrowe plasterki. Piekę w 200 stopniach przez 15 minut, przy czym pierwsza partia zawsze piecze się nieco dłużej, niż kolejne.

Uwaga: nie opłaca się ich robić z jednej porcji…